Przedstawiamy Państwu ekipę Redy Haddada, która już jutro zinterpretuje „Przegląd Filozoficzno-Literacki” na scenie w Dużym Pokoju. Zdjęcia pochodzą z wczorajszej próby.
UWAGA! Jutrzejsze spotkanie zaczynamy PUNKTUALNIE o 19.00!
Zanim posłuchamy aktorskiej (i nie tylko) interpretacji, mianem wstępu i zapowiedzi proponujemy lekturę internetowej wymiany zdań z Redaktorem Naczelnym PF-L, Stanisławem Gromadzkim.
– W jakiej mierze najnowszy PF-L mówi o rzeczywistości, która otacza nas tu i teraz, w 2011 r., na ulicach Warszawy? Czy jako redaktorzy czujecie taką szlachetną ambicję, by dawać klucze do zrozumienia tej rzeczywistości?
St.G.: Z filozoficznego punktu widzenia to pewnie mało precyzyjnie postawione pytanie. Nie jesteśmy czymś odrębnym od świata, stanowimy jego część. Mówiąc o sobie, mówimy o świecie. Intencją najnowszego numeru PF-L jest pokazanie, jak człowiek łączy się z przyrodą. Szczegółowe i zarazem syntetycznie kwestie te rozważa redaktor tomu, dr Marcin Miłkowski, w artykule wstępnym. Odniesienie do tzw. rzeczywistości – według klucza filozofii biologii – jest odniesieniem na wielu poziomach, ale generalnie w wymiarze „średnich wielkości”: obiektów większych od kwarków, atomów i cząstek, mniejszych od planet i galaktyk.
– Jaka literatura szczególnie interesuje filozofów piszących dla „Przeglądu”?
Podział na filozofów i literaturoznawców jest dość sztuczny. Szczególnie w dobie znacznego uteoretycznienia refleksji literaturoznawczej i otwartości ludzi zawodowo parających się filozofią na różne obszary humanistyki. W kręgu zainteresowań filozofów siłą rzeczy znajduje się literatura. Filozofowie piszący dla „Przeglądu” to nierzadko filologowie. W redakcji jest kilku filologów klasycznych, germanista, kilka osób zajmujących się estetyką, z dobrym przygotowaniem z zakresu historii sztuki. A i „ciało” programowe – bardzo liczne – daje zróżnicowaną reprezentację zainteresowań i odzwierciedla złożone związki filozofii i literatury. O jedną formułę raczej trudno. Przykład wydanych numerów wskazuje, że są filozofujący pisarze, eseiści czy poeci, by wymienić, bez dookreślającej specyfikacji, Borgesa, Gombrowicza albo Różewicza, i nie brak filozofów, co to za sensowne uznają odwołania do literatury, jak choćby Nietzsche i Kołakowski. Przypadki graniczne, Brzozowski, Lem, pokazują, że kluczem jest tu przede wszystkim humanistyczny zakrój, wszechstronność i artystyczny polot. Nie zapominajmy, że PF-L jest nie tylko pismem UW, ale i warszawskiej ASP. Ale przede wszystkim jest oczywiście pismem pewnego środowiska – głównie filozofów, którzy swoją obecność zaznaczają na różnych polach humanistyki. Numer o filozofii biologii, najbliższy chyba wyodrębnionej dziedzinie filozofii, jaką jest filozofia nauki, w żadnym razie nie odbiega od głównej tendencji pisma, jaką jest ukierunkowanie na humanistykę. Nawet pisząc o ewolucji, nie rozmijamy się z głęboko ludzkim przesłaniem. Pokazujemy, co tkwi u podstawy naszego człowieczeństwa, co nas określa i jaki możemy mieć wpływ na nasze determinanty.
Jeśli jednak podział umownie utrzymać – bo w końcu nie każdy literaturoznawca zawita na nasze łamy, tak jak nie każdy, kto zwie się filozofem, będzie mógł się u nas odnaleźć – to literatura, która filozofów piszących dla PF-L szczególnie interesuje, w znaczeniu autotelicznej literackości, a nie po prostu literatury przedmiotu… Otóż taka literatura będzie niejako uposażona w wymiar filozoficzny. To literatura, która wyrosła spod pióra ludzi wszechstronnych, refleksyjnych i w sumie nieklasyfikowanych.
– Ile na Waszych łamach jest literatury, a ile filozofii? Czy staracie się zachować między nimi równowagę i czy ta równowaga jest w cenie?
No tak, ustalamy sobie aptekarską miarę. To oczywiście żart. Czy wydany przed dwoma laty numer o Lemie to numer filozoficzny, czy literacki? A co z Borgesem, z literaturą i etyką, z filozofią literatury, nawet Iwaszkiewiczem?… Na ustach niezbyt rozgarniętych urzędników, administratorów nauki mógłby się pojawić zarzut – za mało tu „prawdziwej” filozofii albo jej właśnie za dużo. Nie ma rady, z takimi opiniami też musimy się liczyć, bo stoją za nimi ludzie, którzy decydują o rozdziale środków uczelnianych. Ale to nie oni nadają ton kulturze. Nie jest przypadkiem, że pismo trwa już dziesięć lat i w sensie merytorycznym ma się niezmiennie dobrze. To siła ludzi, którzy je tworzą, ich zainteresowania i umiejętność łączenia różnych dziedzin, interdyscyplinarny zakrój, przyjacielska atmosfera, duch poszukiwań sprawiają, że nawet heterogenne elementy w ramach numerów tematycznych współgrają bez najmniejszego zgrzytu. W cenie jest nie tyle równowaga, co wysoki poziom merytoryczny, pasja i umiejętność łączenia tego, co filozoficzne i literackie.
– Czy czytając „Przegląd”, możemy się zainspirować, zarazić jakąś myślą, pobudzić swoją wyobraźnię? Czy „Przegląd” może i powinien wzbudzać w czytelnikach emocje?
Ba, czyż to, że spotykamy się w Teatrze Czasopism, nie jest dowodem na żywotność inspiracji „Przeglądem”? Ale nie przesadzajmy. Incydent – choć znamienny – nie wyznacza jedynej formy zainspirowania. To może być, za naszym przykładem, dążenie do tworzenia kolejnych pism. To także skala oddziaływania – obecność w środowisku, zainteresowanie czytelnicze. To wreszcie autorskie przeprofilowanie: raptem okazuje się, że nie brak filozofów piszących poezję, prozę, dramat czy zainteresowanych literaturą. I w drugą stronę: nie brak literaturoznawców, którzy chętnie sięgają po nasz tytuł. A emocje, owszem. Pamiętam, jakie wzbudził numer feministyczny – skończyło się wystąpieniem z „ciała” programowego osoby z tytułem profesora, a mnie dostało się za rzekome niedostrzeganie hierarchii wartości i nieoddzielanie ideologii od filozofii… Potem były wyrazy uznania za numery Borgesowskie, za pomnikowe tomiszcza, za nowatorskie projekty z zakresu filozofii umysłu, wprowadzanie nowych autorów albo traktowanie już rozpoznawalnych w sposób zupełnie odmienny od tego, jaki przyjął się w badaniach. Tak, szaleni doktoranci stworzyli pismo, i to takie, które niespecjalnie liczy się z akademickimi hierarchiami, za to stawia na innowacyjność, otwartość. I niezależność, nawet w akademickich warunkach.
– Czy „Przegląd” kreuje mody, trendy i potrzeby, czy tylko je odzwierciedla? A może przeciwnie – przeciwstawia się jakimś modom i trendom lub zupełnie je ignoruje?
„Duch czasu” czy niespieszne czytanie, na przekór zgiełkowi świata? Oczywiście, w pewnym sensie jedno i drugie. Nie możemy być odcięci od najnowszych badań, co nie znaczy, że mamy bezkrytycznie powielać zwykle importowane paradygmaty myślenia. Postmodernizm u nas specjalnie się nie zakorzenił, był zdecydowanie za miałki intelektualnie. Był wspomniany feminizm. Po filozofii umysłu przychodzi uzupełnienie w postaci filozofii biologii. Różne paradygmaty, różne style myślenia. A przy tym znaczne doreprezentowanie tzw. warszawskiej szkoły historii idei. I jakże widoczna klasyka – Nietzsche, Leibniz, Hobbes… Rzecz charakterystyczna, że na przykład numer o Leibnizu jest w gruncie rzeczy wyrazem zainspirowania problematyką leibnizjańską we współczesnej filozofii. Co jeszcze? Całościowe spojrzenia na formacje kulturowe – Grecja, Rzym. Postaci niedoceniane: Jacobi, w pewnym sensie Horkheimer. I wyczucie dla rodzimych dokonań: pierwszy w Polsce numer o Siemku. Duch nie tchnie, kędy i jak chce, ale tchnie uważnie, czy to w odniesieniu do współczesności, czy wymagającej przemyślenia tradycji.
– Czy mógłby Pan objaśnić sens okładki numeru o filozofii biologii? Co faktycznie przedstawia?
Czy akurat to, co na niej widać, czy jakieś niewidzialne? A może ton, klimat, pewien dramatyzm. Z pewnością jest dramatyczna, mroczna. Przynajmniej frontalnie. Wystające ze skały skrzydło ptaka? Jakieś gotyckie wzory – niczym pendentywy w katedrze św. Marka? Jest tylko jedno skrzydło: z trzech projektów zaproponowanych przez Mirka Makowskiego ten właśnie najbardziej mi się spodobał. Jeśli jednak rozchylić okładkę, pojawi się skrzydło prawie symetryczne, a w środku, na trzeciej stronie, kolejne, uniesione do góry, a więc skierowane w przeciwną stronę niż poprzednie. To jakby pozostałe – „odrzucone” projekty. Okładka sama sobie nie wystarcza. Jest częścią projektu artystycznego. Komponuje się z materialną, przestrzenną podstawą numeru i szczęśliwie z zawartością. Także tą artystyczną – w tym wypadku wkładką zawierającą zdjęcia prac Barbary Redlińskiej. Proszę zwrócić uwagę, że od pewnego czasu niektóre pisma mają okładki – nie są po prostu tytułami z uproszczonym spisem treści. Jak ten stan wyglądał w 2002 roku, kiedy wychodził pierwszy numer PF-L, właśnie z okładką, chyba nie muszę nikomu przypominać.